MaGazyn Internetowy Wirtual
Nr 8

 

M I Ł O Ś Ć   I   G R A M A T Y K A

     Ostatnio w głównym wydaniu "Wiadomości" (tuż po dobranocce) wiele i ze szczegółami można usłyszeć o tym, jakoby pan prezydent Stanów Zjednoczonych Ameryki lubił tzw. "seks oralny". Cóż, wygląda na to, że telewizja publiczna postanowiła w końcu wyręczyć ministerstwo edukacji z kłopotliwego obowiązku uświadamiania młodzieży i sama poczęła przygotowywać całkiem śmiałe lekcje wychowania seksualnego z elementami politologii. Rozwiązanie takie jest, podkreślmy, jak najbardziej zgodne z założeniami ogłoszonej właśnie reformy oświatowej, gdzie kładzie się specjalny nacisk na łączenie przedmiotów i umiejętności praktyczne, nie obciążające przesadnie młodego umysłu.
     Niestety, za sprawą bezpruderyjnej panny Moniki Lewinsky materiał do pierwszych zajęć nie został dobrany najszczęśliwiej. I nie idzie mi tu o ewentualne zepsucie męsko-damskich obyczajów w naszej skromnej katolickiej ojczyźnie, lecz o rzecz stokroć gorszą - o zepsucie mowy ojczystej. Tej samej, w której dziewica polska wznosi swe niewinne prośby do Boga, furman zaś i (eks)marszałek sejmu wzywają nadaremno imienia niewiast upadłych.
     Że język nasz psuje się, to żadna nowina. Ale ujdzie jeszcze, gdy pojawiają się w nim nowe słowa, w rodzaju: market, dealer czy logo - żywcem wykrojone z amerykańskiego liberalno-masońskiego bełkotu. Owszem, niepotrzebne nam owe cudzoziemskie błyskotki, ale można by je ostatecznie uznać nawet za, excusez le mot, ubogacenie polszczyzny, skoro po tej operacji w języku naszym czegoś tam jednak przybywa. A od przybytku wszak głowa nie boli.
     Gorzej, gdy pewne zwroty i formy, niegdyś żywe, zanikają i popadają w zapomnienie. Oto na naszych oczach dogorywa właśnie siódmy przypadek - wołacz, tak wdzięcznie niegdyś służący do wyznań miłosnych! "Basiu ty moja! Kochanie jedyne!" - wołał wołaczem do swego hajduczka napalony pan Wołodyjowski, zadzierając do góry szabelkę. "Ach, Zosiu! Ach, Telimeno!" - jęczał wołaczem niezdecydowany pan Tadeusz. A dziś? Coraz częściej zamiast wołacza ponury mianownik. "Zocha! Chono tuta!" - tak się teraz młódź polska nawołuje. Nie inaczej wyglądają zaloty. "Niezła z ciebie laska, Basia!" Mianownikiem do białogłowy! Horrendum!!!
     W tej sytuacji nieustanna obecność panny Lewinsky w polskich mediach przyczynić się może do kolejnej katastrofy: zaniku rodzaju żeńskiego w kobiecej formie nazwiska! Otóż tatuś (dziadek, pradziadek...) panny Lewinsky ani chybi nazywał się Lewiński, ale już jego matka była po mężu nie żadna pani Lewiński ale zwyczajna pani Lewińska. Większość bowiem polskich nazwisk na dwie formy: męską i żeńską.
    Jak szybko ta ezoteryczna wiedza popada w zapomnienie, przekonałem się niedawno czytając (przez szybę kiosku) wielki tytuł w najnowszym numerze "Playboya": "Ania Rudy, dziewczyna piłkarza". Szanowna Redakcja chyba czuła, że coś jest nie tak, skoro dodała tę "dziewczynę", by ktoś przypadkiem nie pomyślał, że konserwatywny (a jużci!) "Playboy" propaguje teraz biseksualizm czy, uchowaj Boże!, przeciwny naturze transwestytyzm.
    Znamienne przy tym, że "Ania Rudy" z pewnością nie urazi żadnej z polskich feministek. Goła pupa Ani - aaa, to co innego! Pupa bez majtek świadczy bowiem dobitnie o przedmiotowym traktowaniu kobiety przez męskie szowinistyczne świnie, natomiast nazwisko bez żeńskiej końcówki już nie. Chociaż Ania najoczywiściej w świecie nie jest "Rudy" lecz "Ruda" - całkiem tak samo jak pupa Ani jest goła! Goła! Goły pupa? Czym są przy takich oralnych zboczeniach winy prezydenta Clintona?!
    Nota bene owa swoistość końcówki stanowiła zawsze kobiecy przywilej (!), który pozwalał paniom unikać form rodzaju męskiego - być Rudą nie zaś Rudym. W odwrotnym wypadku - gdy mężczyźnie trafiło się nazwisko z kobiecą końcówką - musiał je nosić w formie żeńskiej! Gdy pan był Gruby, pani była nieodmiennie (a raczej właśnie odmiennie co do rodzaju!) Gruba, ale już jeśli idzie np. o nazwisko "Hołówka" była pani Hołówka i - identycznie - pan Hołówka, nie zaś pan Hołówek!
    I komu to wszystko przeszkadzało? Biję na trwogę, choć jest prawdopodobnie grubo za późno, gdyż pań z męskimi końcówkami (czyż już to nie brzmi perwersyjnie?) paraduje coraz więcej. Pierwszą, którą telewizor posłał między lud, była słynna Magda Masny Od Liter ze złotego okresu "Koła fortuny". Dzisiaj mamy jeszcze panią Ewę Hutny, która rządzi w piśmie komputerowym "Enter", kilka dni temu zaś w periodyku poświęconym muzyce klasycznej znalazłem recenzję podpisaną przez Alinę Mądry!
    Do czego ten językowy uniseks doprowadzi? Ano najpewniej do tego, że niedługo młode dziewczątka będą chować w swych panieńskich sekretach słodkie walentynkowe karteczki z barbarzyńskimi wyznaniami w rodzaju: "Kocham cię, Ania Kowalski!" Bez wołacza, bez żeńskiej końcowki... Może przynajmniej z uczuciem! Mimo wszystko cieszę się jednak, że nie mam córki...
    Wracając zaś do panny Lewinsky, to przysporzyła ona językowych kłopotów także Amerykanom. Prezydent Clinton wyznał bowiem publicznie, że "z tamtą kobietą" nie utrzymywał żadnych "stosunków seksualnych". Ponieważ w grę mogłoby wchodzić kłamstwo, co wyborcy znieśliby w ustach swego prezydenta z pewnością znacznie gorzej niż cokolwiek innego w ustach panny Lewinsky, adwokaci ponoć już deliberują czy "seks oralny" można aby bez zastrzeżeń uznać za pełnowartościowy "stosunek seksualny".
    Dla nas, wychowanych na jajach drugiej świeżości, problem ten wygląda zgoła dziecinnie. Czyż bowiem człowiek, który brzmi dumnie, nie rządzi także słowami? Zrobić nową definicję jakiegoś tam głupiego "stosunku"? Przecież to fraszka, skoro - jak pisze w swej "Miłości i pedagogice" wielki Miguel de Unamuno - nawet "geniusza można zrobić, choćby przysłowie mówiło całkiem co innego, robi się go... robi... bo czegóż to się nie robi!"

eLeS (e-mail)(WWW)

9 lutego 1998 r.


Zapraszamy na http://www.kki.net.pl/wirtual/ankiety
WEŹ UDZIAŁ W NASZEJ ANKIECIE! - MOŻESZ WYGRAĆ 3 PŁYTY KOMPAKTOWE


Reklama

Reklama